wtorek, 12 lipca 2016

Alibi na szczęście, Anna Ficner-Ogonowska


Niewyobrażalnie przegadana i nijaka książka. 600 stron wypełnionych papierowymi postaciami, nudą i... w zasadzie niczym więcej. Główna bohaterka, Hanna, polonistka z wielkim spadkiem po rodzicach, przypomina mi bałtycką meduzę - jest przezroczysta, nieciekawa, galaretowata, słaba i bezwolna. Nie tylko nie umie się sprzeciwić, kiedy ktoś próbuje układać jej życie wbrew jej słabej woli (w zasadzie nawet nie potrafi owej woli wyrazić). Ba! nawet nie umie się sprzeciwić, kiedy szalona baba w podziemnym parkingu okłada ją torbami, a to już nawet trudno tłumaczyć traumą związaną ze śmiercią bliskich. Na szczęście trafia na przedstawiciela swojego gatunku - stalkera i pantoflarza, którym może pomiatać do woli, a który przy niej i tak wydaje się być personifikacją męskiego zdecydowania.

Autorka przynajmniej jest konsekwentna - obok biednych postaci jest równie biedny język. Wielokrotne "przekomarzanie" oparte na schemacie "-chcesz! - a może nie chcę? - na pewno chcesz!". Flirty, przy których nawet zaczepki żuli tchną większą kreatywnością. Męskie rozmowy, które brzmią, jakby wymyślała je pensjonarka siląca się na bycie niegrzeczną. Dodatkowo, jak na polonistkę obcującą z młodzieżą, musi mieć także wybitnie słaby zmysł obserwacji. Dominika posługująca się nowoczesnym, młodzieżowym slangiem? Błagam... 

Pominę już tutaj cały wydźwięk kulturowy książki - 26-latka, która "znowu czuje się młodo", 28-latek zaszokowany kreacjami studniówkowymi (za jego czasów były białe bluzki i czarne spódnice, książka przypominam wydana w 2012 roku), i rodzina, jako jedyny wyznacznik szczęścia. Nie masz rodziny/nie marzysz o mężczyźnie i bajkowej miłości - to cię w zasadzie nie ma. Poza tym pochwała stereotypowej kobiecości pojmowanej jako coś niemalże mistycznego, kobieta jako nadistota może pozwolić sobie na więcej, mężczyzna - dopiero jeśli znosi to z anielską cierpliwością, to znaczy, że jest czegoś wart. Swoją drogą ciekawe, jak narkoleptyczna Hanna poradzi sobie z domem i dziećmi, bo już dwudniowa opieka nad dwiema małymi dziewczynkami doprowadzała jej organizm do wycieńczenia. 

Podsumowując moje żale - marna warsztatowo i fabularnie książka. Nie znam się na polskiej literaturze kobiecej, a nie wierzę, że nie ma nic lepszego w tym gatunku. Nie polecam, nawet jako wakacyjnego ogłupiacza.