sobota, 27 grudnia 2014

Castorp, Paweł Huelle


źródełko
Thomas Mann w „Czarodziejskiej górze” poświęcił studiom Hansa Castorpa na gdańskiej Wyższej Szkole Technicznej raptem kilka linijek tekstu. To wystarczyło, by zainspirować Pawła Huellego do napisania możliwej wersji wydarzeń podczas tego dwuletniego pobytu mannowskiego bohatera na pruskim wybrzeżu. Już na początku książki wuj Castorpa, konsul Tiennapel, ostrzegał wychowanka przed niebezpieczeństwami i chaosem czyhającymi na Wschodzie – a jak miało się później okazać, nie były to słowa bez pokrycia. Wschód ten w postaci Gdańska i Sopotu został bowiem ukazany w książce bez zbędnej mitologizacji, Huelle daje do zrozumienia, że Gdańsk to miasto będące już cieniem swojej dawnej potęgi, a jego mieszkańcy są prawdziwą galerią osobliwości, nie zawsze pozytywnych. Ale to absolutnie nie przeszkadza w delektowaniu się nostalgicznymi opisami wrzeszczańskiego przedmieścia, budynku politechniki, zapachu i wyglądu Śródmieścia czy Sopotu w sezonie. Autor kreuje Gdańsk na miasto równie klimatyczne, pełne ciekawostek i zaskakujące dla przybysza z zewnątrz jak sanatorium Berghof.

Mimo, iż książka Huellego jest dziełem autonomicznym, jedynie wariacją na temat losów Castorpa, to jednak nie da się uniknąć porównań z „Czarodziejską górą”. Huellemu bardzo dobrze udało się odwzorować charakter „pożyczonego” bohatera – tak jak u Manna jest to młodzieniec ze skłonnością do melancholii, o sztywnym i mieszczańskim sposobie bycia i życiu wypełnionym monotonią i nudą. O ile jednak w „Czarodziejskiej górze” Castorp miał okazję dojrzeć, przejść pewną metamorfozę, w „naszej” powieści wciąż zatem musiał być przeciętnym i niezbyt fascynującym bohaterem. Na jego tle za to ciekawiej przedstawiają się drugoplanowi bohaterowie – urzędnik z politechniki, tramwajarz, czy towarzysz podróży Kiekiernix.

Huelle nie unika także nawiązań do „pierwowzoru” - Castorp pali cygara marki Maria Mancini, ma „proroczy” sen o zwłokach zjeżdżających z góry na saneczkach, pojawia się wątek pobytu w sanatorium i fascynacja tajemniczą nieznajomą, są nawet rozważania o czasie, choć w dużo bardziej przystępnej formie. U Huellego zresztą tych rozważań i dyskusji, których bez liku było w książce Manna, również nie brakuje, ale są one tylko skromnym dodatkiem i nie stawiają przed czytelnikiem wysokiej poprzeczki.

Paweł Huelle pisząc „Castorpa” postawił przed sobą ogromne wyzwanie, jakim jest stworzenie przekonującego prequelu książki tak uznanej jak „Czarodziejska góra”. I choć ciężko uznać „Castorpa” za równego z arcydziełem Thomasa Manna, to zdecydowanie nie można autorowi zarzucić zmarnowania pomysłu. Tym bardziej, że czytając tę książkę czuje się wyraźnie, że została napisana przez człowieka rozmiłowanego w Gdańsku.

Lala, Jacek Dehnel

źródło obrazka
     Długo odkładałam zapoznanie się z twórczością Jacka Dehnela, a to, wstyd przyznać, przez stereotypowe spojrzenie na osobę autora - uznałam, że młody poeta i malarz stylizujący się na XIX-wiecznego gentlemana po prostu musi być pisarskim fircykiem o nieskończonych pokładach pretensjonalności. Jak bardzo krzywdzące było to spojrzenie, przekonałam się już po kilku stronach „Lali”, nostalgicznej historii o rodzinie i życiu tytułowej bohaterki i zarazem babci autora, Heleny Bienieckiej. Dehnel rzetelnie spisuje barwne opowieści Lali – historie z lat młodości, wojny i okupacji, czasów PRL-u, historie przywracające do życia całe szeregi krewnych i ludzi, których w mniej lub bardziej przyjemnych okolicznościach miała okazję napotkać na swojej drodze. Niektóre są zabawne, niektóre smutne, ale wszystkie promieniują rodzinnym ciepłem i pogodą.

    Ogromna tu zasługa autora, który z dużą swobodą potrafił oddać klimat gawęd tak bliski wszystkim, którzy mieli szczęście mieć babcię z takim darem opowiadania jak Lala. Istotna jest też emocjonalna dojrzałość dwudziestoletniego wtedy autora, odczuwalna chyba nawet bardziej niż wszechobecna w książce erudycja czy pozornie chaotyczna forma. To bez wątpienia także dzięki osobie babci Dehnel jest (a przynajmniej sprawia wrażenie) tak wrażliwym i świadomym siebie człowiekiem. Ogromną zaletą jest też jego szczerość, pisarz nie omija wstydliwych spraw rodzinnych, z dużą czułością opisuje smutny i bolesny proces starzenia się ukochanej babci, bez popadania jednak w tani ekshibicjonizm. Piękny, elegancki, nieco staroświecki styl sprawia, że książka jest jeszcze bardziej autentyczna.

     Na koniec muszę przyznać, że bardzo bym sobie życzyła mieć w przyszłości takiego wnuczka, jak Jacek Dehnel.


     Recenzja pierwotnie ukazała się w serwisie biblionetka.pl w roku 2010. Od tamtej pory jestem na bieżąco z Dehnelem :)